„Była odwrócona plecami,
jednak widziałam jej bladą i kościstą twarz. Ubrana była w długą, czarną szatę
z kapturem. W jednej chwili spojrzałam na ścianę, która zapełniona była
napisami o treści: Jesteś tchórzem, Nigdy nie będziesz piękna, Gruba krowa.
Sytuacja powtórzyła się kilka razy…”
Ola Nowaczyk: Jak
wyglądały twoje początki z dietą? Dlaczego zdecydowałaś się na walkę ze
zbędnymi kilogramami?
Ona: Wszystko zaczęło się w liceum, kiedy
miałam 18 lat. Nigdy nie należałam do szkolnej elity. Żadna z moich klasowych
koleżanek nie była już dziewicą, na przerwach rozmawiało się wyłącznie o
licznych ekscesach seksualnych, no i o
wyprzedażach. Prawdę mówiąc, zawsze spoglądałam na to zjawisko z politowaniem,
wychodząc z założenia, że w życiu nauka i sukcesy są najważniejsze. Od najmłodszych
lat byłam „przy kości”, jednak waga nigdy nie miała dla mnie znaczenia, ponieważ nie przeszkadzała mi w wygrywaniu
ogólnopolskich olimpiad. Diametralna zmiana nastąpiła w trzeciej klasie liceum,
kiedy zakochałam się w szkolnym bożyszczu nastolatek, otaczającym się wianuszkiem
piszczących blondynek.. Wypatrywałam go na każdej przerwie, zawsze starałam się
być w jego pobliżu, aż w końcu doszłam do wniosku, że ktoś, kto może mieć każdą
dziewczynę w szkole, nigdy nie spojrzy na dziwaka takiego jak ja. Wcale nie
planowałam diety, przypadkowo trafiłam na bloga dziewczyny, która dzięki głodówce
zdobyła upragnionego mężczyznę. Pomyślałam wtedy: „Skoro jej się udało, to może
i mnie się poszczęści?”. Nie wiedziałam, że to dopiero początek…
O.N: Co najbardziej
zaintrygowało cię w śledzeniu blogów typu „pro-ana”?
O: Zaczęło się niewinnie. Regularnie
czytałam wpisy dziewczyn, które dążyły do osiągnięcia idealnej wagi, z czasem
zaczęłam stosować podawane przez nie jadłospisy. Któregoś dnia natrafiłam na
stronę 15 letniej dziewczyny, która dzięki całkowitej głodówce schudła 15 kg w
trzy tygodnie. Tytuł bloga brzmiał: „Co mnie żywi – niszczy mnie”.
O.N: Kiedy zauważyłaś
pierwsze efekty swojej diety?
O: Po miesiącu na wadze widniało 7 kg
mniej. Pierwszy raz w życiu odważyłam się ubrać spódniczkę. Czułam się
niesamowicie seksowna, faceci gwizdali na mój widok. A ja chciałam więcej i
więcej.
O.N: Co było punktem
kulminacyjnym w twojej przygodzie z odchudzaniem?
O: Pewnego dnia w szkole podszedł do mnie
mój „wymarzony chłopak”, pytając o zadanie z matematyki. Bez zastanowienia
podałam mu zeszyt z rozwiązanym zadaniem domowym. Oddając go, zaproponował mi
oglądanie filmu wieczorem u niego w domu. Przed spotkaniem byłam niesamowicie
podekscytowana, dałam ponieść się marzeniom o idealnym związku, które niestety
okazały się złudne. Wracając w nocy do domu byłam już kobietą, prawdziwą
kobietą, która właśnie odbyła stosunek z najprzystojniejszym chłopakiem w całej
szkole. Kładąc się spać, planowałam nasze kolejne spotkanie, które niestety nie
doszło do skutku z powodu braku odpowiedzi na moje smsy czy wiadomości na
facebooku. Po tygodniu płakania w poduszkę i niewychodzenia z domu doszłam do
wniosku, że głównym problemem (no może poza brakiem umiejętności oralnych) był
mój wygląd. Plułam sobie w brodę, zastanawiając się, jak ja mogłam w takim
stanie pokazać się mężczyźnie bez ubrań? Obiecałam sobie, że nigdy nie pozwolę
na kolejne upokorzenie. Właśnie wtedy założyłam własnego bloga.
O.N: Na czym polegała
twoja działalność w środowisku „motylków”?
O: Przede wszystkim propagowałam
motywujące hasła: „Jemy żeby żyć, nie żyjemy po to by jeść”, „Jedzenie czyni
nas nieszczęśliwymi”, „Bycie chudym – bycie perfekcyjnym”. Przestałam spożywać
podstawowe źródła wartości odżywczych jak pieczywo, owoce, nabiał. Moim jedynym
posiłkiem było śniadanie – listek sałaty i plaster chudego twarogu. Głód
zabijałam papierosami i wykańczającym wysiłkiem fizycznym. Po dwóch miesiącach,
przy wzroście 176 cm, ważyłam 47 kilogramów.
O.N: Jak twoi najbliżsi
zareagowali na tak szybki spadek wagi?
O: Wychowywała mnie tylko mama. Ojciec
odszedł od nas, kiedy dowiedział się, że „zaciążyła”. Zawsze należała do
zapracowanych osób, początkowo kompletnie nie zwracała uwagi na to jak wyglądam
i jak funkcjonuję. Problemy zaczęły się po pierwszym telefonie ze szkoły, w
którym wychowawczyni skarżyła się na moje nieobecności i oceny. Mama
podsumowała mój wygląd „kolejnym przejawem buntu” i kazała brać się do pracy bo
inaczej podejmie nieprzyjemne kroki ku zmianie metod wychowawczych, cokolwiek
to znaczyło.
O.N: W jaki sposób w twoim
przypadku dało się we znaki niedożywienie ?
O: Szczerze powiedziawszy, ciężko mi o
tym mówić. Po dwóch miesiącach wyczerpujących treningów i spożywania
maksymalnie 500 kalorii dziennie, zaczęłam mieć halucynacje. Wirowało mi w
głowie, nie mogłam się skupić. Pewnego wieczoru nie wytrzymałam i o 22:30
zjadłam kawałek chrupkiego pieczywa. Kiedy wróciłam do pokoju „ona” siedziała
na łóżku.
O.N: Kogo masz na myśli
mówiąc „ona”?
O: Anoreksję. Była odwrócona plecami jednak
widziałam jej bladą i kościstą twarz. Ubrana była w czarną, długą szatę z
kapturem. W jednej chwili spojrzałam na ścianę, która zapełniona była napisami
o treści: Jesteś tchórzem, Nigdy nie będziesz piękna, Gruba krowa.
Sytuacja powtórzyła się kilka razy. Pewnego razu, w środku nocy, obudziłam się
gdy stała nade mną. Zaczęłam krzyczeć i wzywać pomocy. To było ostatnie, co
pamiętam. Obudziłam się w szpitalu. Nigdy nie powiedziałam im, co widziałam.
O.N: Jak zareagowałaś na
pierwszą kurację? Czy przyrost wagi wpłynął na twoje samopoczucie?
O: Oczywiście, że wpłynął. Odchudzanie
jest jak narkotyk. Wyobraź sobie kogoś, kto od kilku miesięcy uzależniony jest
od heroiny i z dnia na dzień musi odstawić swoją ulubioną używkę. Anoreksja to
nie tylko choroba, to styl życia. Nie można się jej całkowicie pozbyć. Ta
choroba odznacza piętno w świadomości człowieka na całe życie. Jeżeli co dzień
walczysz o zmniejszanie swojej wagi aż tu nagle jesteś zmuszona do jedzenia, na
które nie możesz patrzyć… Nie wyobrażasz sobie towarzyszącej temu bezsilności.
Wiele razy myślałam o samobójstwie, stwierdziłam, że moje życie jest bez sensu
skoro nie mogę nad nim zapanować. Jestem świadoma swojej choroby, wiem też, że
jest ona igraniem ze śmiercią.
O.N: Skoro jesteś świadoma
swojej choroby, dlaczego po prostu nie powiesz sobie „dość” i nie zaczniesz
funkcjonować normalnie?
O: Gdyby
to było takie proste, jak ci się wydaje. To wszystko dzieje się nieświadomie...
Wiesz jakie to wspaniałe uczucie, które ogarnia cię całą, gdy stajesz na wadze,
a tam kilogram mniej, albo gdy kupujesz mniejszy rozmiar spodni?
O.N: Wspomniałaś o
śmierci. Nie boisz się, że pewnego dnia twój organizm nie wytrzyma katorg i
odmówi posłuszeństwa?
O: Boję się. Każdego dnia patrząc w lustro
widzę wrak człowieka, który nie potrafi zaakceptować swojego wyglądu i pogrąża
się w rozpaczy. Widzę siebie na dnie, jednak jedyną drogą do szczęścia jest
uzyskanie idealnych wymiarów. To jest moja miarka szczęścia, ciągła kontrola
nad własną wagą. Kontrolując ją, mam poczucie władzy nad swoim życiem. Jeżeli
umrę, osiągając wyznaczony sobie cel, będę spełniona. Ja po prostu chcę być
idealna.
O.N: Dziękuję ci za
rozmowę. Życzę ci wydostania się z tego mrocznego świata ideałów.
Aleksandra Nowaczyk
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz