czwartek, 29 listopada 2012

OSTROżni w wersji PDF !





W związku z ciągłym rozwojem naszej gazety, chcemy przedstawić Wam świeżą wizję. Planujemy regularnie, co miesiąc wypuszczać Gazetę OSTROżni w wersji elektronicznej, abyście mogli w sposób czytelny oraz z wyselekcjonowanymi newsami śledzić nasz dalszy rozwój.
Pierwszy numer, GRUDNIOWY, rozpoczyna serię. 
Zachęcamy do pobierania! Już dziś możesz się wygodnie rozsiąść i czytać nasze teksty na wszystkich platformach obsługujących wyświetlanie plików w formacie PDF!

http://tinyurl.com/ostrozni <- Link do pobrania PDF!

Sonda - sytuacja w naszym kraju



Na poprawę nastrojów społecznych… nie zanosi się.




Z sondażu CBOS przeprowadzonego w kraju wynika, że w roku 2011 negatywne (54%) oceny sytuacji w Polsce nadal przeważają nad pozytywnymi (27%). Podobne wyniki otrzymała redakcja OSTROżni  z przygotowanej w tym roku ankiety w Toruniu. Wnioski nasuwają się same. Nic nie wskazuje na jakąkolwiek zmianę - poprawę.

Spośród badanych aż 50% uważa, że sytuacja w kraju jest zła, tylko 12% ocenia ją jako dobrą, a 38% uznaje za umiarkowaną.

Dobrze o sytuacji w kraju, podobnie jak i w 2011 roku, częściej niż ogół wypowiadają się najmłodsi badani - w wieku 18-24 lata (20%). Jednak i tam nie jest trudno o tych krytycznie patrzących na sprawy Polski (20%), co powoduje równomierne rozłożenie się głosów. Przeważającą grupą są ci, którzy uważają, że jest stabilnie (60%). Ma na to wpływ jak sami respondenci twierdzą: nie wywiązywanie się rządu z obietnic przedstawionych w expose, coraz większe pogrążenie w kryzysie finansowym i przede wszystkim duże  bezrobocie. Mimo wielu rzeczy do poprawienia wszystko zmierza powoli w dobrym kierunku.

Wśród osób w wieku 25-40 lat górę wzięła negatywna ocena (100%). Wyniki są odmienne od tych przedstawionych przez CBOS, w których dobrze sytuacje w Polsce oceniają osoby z wyższym wykształceniem (37%), bądź stabilną sytuacją materialną (41%). Powodem takiej oceny są narzucane i cały czas zmieniane przez rząd przepisy ograniczające swobody obywatelskie.

Podobnie jest z ostatnią grupą wiekową, powyżej 40 roku życia, dla której sytuacja w kraju jest zła (100%). Wynika to z oglądanych w telewizji pyskówek, wzajemnego obrażania się. Emerytury są małe, leki zaś drogie, ciężko jest się dostać do lekarza bo kolejki są długie, płatne szkoły, bezrobocie… Po prostu coraz gorzej się żyje.

Aleksandra Nowaczyk, Michał Jaworski, Patryk Rosiński, Marta Nowakowska, Marcin Morkowski

Podróże


Sztuką jest umiejętność patrzenia na świat przez pryzmat samego siebie. W ten sposób jesteśmy w stanie odkryć na nowo piękno zwykłych rzeczy. Tym bardziej cudowne jest to, jeśli jest nam dane oglądać miejsca, które i bez okrasy naszej wyobraźni powalają pięknem. Wielu ludzi odnajduje swój sens życia właśnie w podróżowaniu. Pracują po to, aby móc od czasu do czasu odciąć się od monotonii życia codziennego i udać w miejsce gdzie można zapomnieć o wszelkich problemach.

Poznawanie nowych miejsc jest ekscytującym przeżyciem. Potrzeba czasu abyśmy zrozumieli rzeczywistość, która nas otacza. Zdziwienie zamienia się w fascynację, a ta z kolei popycha nas w stronę nieskończonych możliwości w uszczęśliwianiu samego siebie. Zwiedzanie, czy relaks? Jest to niewątpliwie luksusowy wybór w obliczu którego chciałby się znaleźć każdy z nas. Wszystko jest na wyciągniecie dłoni. Jedynym ograniczeniem są pieniądze, ale i bez nich można spędzić magiczne chwile, gdyż najlepsze rzeczy w życiu są za darmo.

Wiele prawdy jest w powiedzeniu ze podróże kształcą. Wynosimy z nich refleksje, które ciężko byłoby wyciągnąć gdybyśmy nie mogli spojrzeć na nasze życie z zupełnie innej perspektywy. Warto jest więc odłożyć trochę gotówki i udać się w odlegle miejsce. Różnorodność atrakcji, jakie ma nam do zaoferowania świat, jest ogromna i każdy według własnych gustów ma możliwość wyboru, tego co mu najbardziej odpowiada.

Podróżowanie pozwala spojrzeć na wszystko szerszym kątem i umiejętnie odróżniać prawdę od fałszu. Będąc podróżnikiem mamy możliwość porównania jakości życia ludzi z różnych szerokości i długości geograficznych. Tego typu zetknięcie z rzeczywistością, jakiej nie znamy na co dzień, daje wiele do myślenia. Będąc świadkami prawdziwych ludzkich problemów, jesteśmy w stanie bardziej docenić nasze życie. Jest to wiedza, której żadna dziedzina nauki nie jest w stanie nam zaoferować. 

O tym jak cenne jest podróżowanie wiedział starożytny grecki filozof Demokryt. Po tym jak odziedziczył majątek rodziców, przeznaczył go na poznawanie świata. Był to niewątpliwie człowiek światły, godny naśladowania. Tak wiec podróżujmy, poznawajmy świat, bo w ten sposób będziemy mogli lepiej poznać samych siebie.


                                                                                             
                                                                                                          Wiktor Marski

piątek, 23 listopada 2012

Wywiad - Friends with benefits


Seks bez zobowiązań. Kontrowersja czy co raz bardziej popularny styl życia? Tego i innych rzeczy dowiecie się od naszych ekspertów zaproszonych do studia. Zapraszamy również do zapoznania się z innymi filmami produkcji OSTRO TV ;)

Wywiad - Po meczu Polska - Urugwaj



Zaproszeni do studia goście: Waldemar Fornalik oraz Kamil Glik odpowiadają na nasze pytania związane z porażką reprezentacji na stadionie w Gdańsku. Jakie wnioski i opinie ma na ten temat nasz selekcjoner?

niedziela, 18 listopada 2012

Aj em najlepsza dziunia, tutaj, w klubie.*


Pracujemy w parach, zaczynamy o dwudziestej. Trzy dni wystarczyło, żeby wyrobić sobie renomę. Oprócz mnie i Malwiny* są jeszcze jakieś dwie, ale nie widziałyśmy ich na oczy. Nawet nie wiemy, czy istnieją - wzmiankę o nich szef ucina machnięciem ręki: -Wy jesteście dużo lepsze.


Na rozmowie

Rozmowa o pracę: -Tu chodzi o dobrą zabawę, rock&roll, energię, fun. Nie, nie mam oporów. Nie, nie boję się ludzi. Tak, chętnie spróbuję. Tak, odpowiada mi taka stawka. Tańczenie na barze odpowiada mi trochę mniej, ale tego dowiaduję się dopiero w trakcie pracy. Jestem hostessą jednego ze studenckich klubów w Toruniu - pracuje się łatwo, przyjemnie i bezproblemowo. Wystarczy ładny uśmiech, zgrabne ciało, trochę rozumu. Wystarczy umieć się sztucznie uśmiechać do śmierdzących piwskiem imprezowiczów, sprytnie ukrywać pod odpowiednią sukienką tłuszczyk na brzuchu i pamiętać o butach na zmianę, bo w szpilkach ciężko wytrzymać sześć godzin hostowania.


Na mieście

-Ale  wy też tam będziecie, prawda? - to chyba najczęściej słyszany przez nas tekst. Przez kilka godzin roznosimy ulotki uprawniające do zniżek na alkohol w knajpie. Wieczorne chłody nie są łaskawe dla naszych nóg w rajstopach i kusych kieckach. Zagadujemy, zapraszamy, dajemy ulotkę, wysłuchujemy tekstów: piękne oczy, dasz mi swój numer, a ma pani chłopaka,  bez was tam nie idziemy. Czasem ktoś się wyłamie ze schematu i warknie, żeby go nie robić w ch*ja, on zna takie bajery, przyjdzie, zapłaci, a nas tam nie będzie. Ale my będziemy. Taką mamy pracę.


Przy barze

Pijemy coś na rozgrzanie, oczywiście na koszt firmy. Zginamy odmrożone palce, drepczemy w miejscu. Niewyraźne miny zaraz przemienią się w szerokie uśmiechy, jak za dotknięciem magicznej różdżki. Różdżką jest polecenie szefa: idźcie na parkiet i rozkręćcie imprezę, bo ludzie się nie bawią. Wchodzimy - na parkiecie my dwie i dziwnie skacząca dziewczyna. Żenująca sytuacja - wszyscy się gapią. Party powoli się rozkręca, pijany facet z muskułami wielkości mojej głowy stawia drinki wszystkim dookoła. Głębokim barytonem zagaduje:        -Cześć, jestem Olaf. Co pijesz? Kupuje, odchodzi, zaczepia następną osobę: -Cześć, jestem Olaf. Co pijesz? Ciekawi mnie, co pił Olaf.


Na barze

Wybija godzina konkursu. Ta z dziewczyn, która najbardziej ponętnie zatańczy na barze, może liczyć na darmowego drinka. Dziewczyny się wstydzą, wgapiają w podłogę, popychane przez koleżanki: -No idź, idź! Ja i Malwina jesteśmy pierwszymi "ochotniczkami". Kręcimy biodrami, zalotne minki. W końcu kilka klubowiczek ośmiela się do nas dołączyć. Jedna z nich jest na tyle pijana, że nie kontroluje położenia swojej miniówki - czarne stringi i babciny szew od rajstop ogląda i nagrywa telefonami cały klub. Na wąskim barze szaleją też rozkrzyczane Turczynki z Erasmusa. Wyginamy się, maskując zniesmaczenie. W dodatku przegrywamy z kretesem - obrajstopowany zadek w stringach bardziej wpada w gusta bywalców knajpy, niż nasze podrygi. Premia od szefa osładza nam gorycz porażki. -Widzimy się jutro o dwudziestej. Byłyśmy niesamowite, a może świetne. Nie pamiętam.


W kiblu

Przed wyjściem wpadam do łazienki "ogarnąć" twarz. Kolejka do kabiny raczy mnie jadowitymi spojrzeniami. Pewnie mają mnie za dziwkę rozpaczliwie chcącą zwrócić na siebie uwagę. Trochę podchmielona, za to pełna animuszu:  dziewczyny, z tym tańczeniem na barze... ja tu pracuję. Właściwie nie wiem, co może je to obchodzić, ale wzdychają z ulgą.
Przy wyjściu zataczający się dżentelmen ściąga przede mną czapkę, a mój brak zainteresowania przyjmuje na smutno: ­­‑Chyba jestem pijany... i mało seksowny...



* cytat pochodzi z piosenki zespołu Pewex - Dziunia
* imię bohaterki zmienione
                                                                                                                                                 Skoti

piątek, 16 listopada 2012

Druga twarz


Basia jest dwudziestotrzyletnią dziewczyną. Ma mieszkanie w centrum miasta, rodzinę w Zabrzu i przyjaciół. Jeździ samochodem, zwykłym, nie rzucającym się w oczy. Ciuchy też nie wyróżniają jej z tłumu. Na pierwszy rzut oka – przeciętna dziewczyna. Wiele takich dookoła. W życiu Basi jest jednak coś jeszcze. Praca. Praca właśnie jest tym jednym aspektem, który ją wyróżnia. „W pewnym sensie mogę powiedzieć, że pracuje w obsłudze klienta” – Dziewczyna mówi pewnym siebie głosem. „Mieszkam w Toruniu od 3 lat. Przyjechałam tu na studia, będąc na pierwszym roku mieszkałam w akademiku. Moich rodziców nie było stać na wynajęcie mi mieszkania, nie było ich też stać na to aby zapewnić mi spokojne życie. Od samego początku pobytu tutaj wiedziałam, że będę musiała pracować. Chociaż dorywczo. Na początku roznosiłam ulotki, później chwilę pracowałam jako kelnerka. Po dziś dzień pamiętam tą pracę. To właśnie tam spotkałam swojego pierwszego klienta. Chociaż nie do końca.- Tymi ostatnimi słowami Basia wprowadziła mnie w jeszcze większe zaciekawienie.

„Po pracy jak zwykle zostałam na imprezie w lokalu. Wypiłam kilka drinków, tańczyłam. Przez większość czasu bawiłam się z jednym facetem. Był starszy ode mnie o ładnych kilka lat. Podobał mi się. Gdy zapytał czy pójdę do niego na noc, bez wahania się zgodziłam. Wcześniej taka nie byłam, nie sypiałam z wieloma facetami. A już na pewno z dopiero co poznanymi.” Na twarzy Basi zobaczyłem grymas. „Po nocy z tym facetem myślałam, że będziemy się spotykać. Rano jednak przeżyłam szok! Robert, bo tak miał imię wręczył mi banknot dwustuzłotowy i kazał jak najszybciej zapomnieć o nim.” Kończąc to zdanie zobaczyłem, że w oczach Basi pojawiła się łza. Przez chwilę. Ułamek sekundy. Basia nie jest bardzo atrakcyjną kobietą. Jest klasycznym „średniakiem”, jak powiedzieliby moi koledzy. Obecnie pracuje już w zawodzie. Jednak nie w agencji towarzyskiej. Pracuje jako wolny strzelec. Ogłaszając się na portalach internetowych. Dlaczego tak? „Mam atrakcyjniejsze ceny. Nie muszę oddawać części zysków agencji, która naganiała by mi klientów.” Godzina sam na sam z Basią kosztuje 100zł. Pół godziny dwadzieścia złotych mniej. Noc to już większy wydatek, 1000zł. Po kilku pierwszych dniach pracy, Basia podjęła bardzo ważną decyzję w swoim życiu. Rzuciła studia. „Na początku mówiłam sobie, że to tak na chwilę. Popracuję, odłożę kasę i od nowego roku wznowie studia.” Łatwy zarobek zrobił jednak swoje. Basia nie wróciła na uczelnie od tamtej pory. Od 2,5 lat pracuje jako prostytutka. „Gdzie indziej zarobię w tydzień 4-5 tysięcy złotych?”  Łatwo policzyć, że miesięcznie wychodzi to około 20000zł! Tyle mało kto w Polsce zarabia.

Dziewczyna pracuje zupełnie sama. Nie posiada własnej „burdel mamy” ani żadnych ochroniarzy. „Nie są mi potrzebni. Moi klienci płacą mi z góry. Jak robią problemy to po prostu nie wpuszczam ich do mieszkania.”  Klatka schodowa w bloku, w którym pracuje Basia jest specyficzna. Co dzień w dolnych partiach klatki przesiaduje grupka młodych chłopaków. 20-22 lata, na oko. Pierwszą moją myślą było, że to właśnie oni zabezpieczają dziewczynę. Myliłem się. „My po prostu siedzimy i pijemy piwo. Gdzie mamy to robić? Na dworze już zimno. W domu nie ma miejsca. Starzy ganiają. To siedzimy tu ale jesteśmy grzeczni! Nie pisz przypadkiem, że rozrabiamy!” – rozwój intelektualny tych chłopaków zatrzymał się na etapie szkoły średniej. „Nie dostaliśmy się na studia. Zresztą, po co one w dzisiejszych czasach? Praca? Szukamy, tutaj nie ma za dużo pracy. Za dużo tu Was, wykształciuchów, studentów którzy muszą sobie dorobić. Nas nawet do łopaty nie chcą wziąć.” – zakończył jeden z nich. Nie mają pojęcia o tym, kim jest Basia. A nawet jak wiedzą, to nie chcą nic powiedzieć. Dlaczego? „Nie mieszają się w sprawy mieszkańców. Mają swoje życie, swój mały świat.” Tłumacząc to Basia była zimna jak lód. Nie drążyłem tematu jednak dalej, bo i po co? Gdy siedzieliśmy przy kawie, dziewczyna co chwilę zerkała na zdjęcie. Na zdjęciu para. Ja i moja dziewczyna. W pewnym momencie zauważyłem kolejną łzę w oku Basi. „Nigdy nie byłam w prawdziwym związku. Takim wiesz. Z uczuciem.” Dziewczynie teraz zdarzyło się uronić więcej łez.

Najstarszy zawód świata. Tak, fachowo nazywa się prostytucję. Szybki zarobek i nie wielki wysiłek fizyczny, kuszą młode dziewczyny. Jak z tym walczyć? Skąd w ogóle się biorą takie myśli? Nie każdy przypadek jest taki jak Basi. Często młode dziewczyny uciekające do sprzedawania swojego ciała pochodzą z naprawdę dobrych domów. Gdzie nie brakuje pieniędzy. Czego więc brakuje? Uczuć. „Seks już nigdy nie będzie dla mnie przyjemnością. Zrobiłam w życiu tyle lodów, odbyłam tyle stosunków, że nie wyobrażam sobie aby mogło mi to przynieść kiedyś jakąkolwiek przyjemność. Jestem zdzirą. Wiem o tym. Nie patrz tak na mnie.”  Moje spojrzenie musiało ją zmieszać. Moje oczy były otwarte tak bardzo, że były większe od pięciozłotowej monety. Tym mocnym stwierdzeniem Basia mnie ustrzeliła. Dla mnie, zwyczajnego człowieka seks jest czymś specjalnym. Jest dopełnieniem miłości. Wtedy tak naprawdę zdałem sobie sprawę z kim mam do czynienia. Z kim rozmawiam. Sprzedawanie swojego ciała za pieniądze nigdy nie budziło we mnie większej odrazy. Choć Basia w rozmowie sprawia wrażenie normalnej dziewczyny, to widać że coś ją dręczy. Jedna łza. Druga łza. Zdjęcie w ramce. Moje spojrzenie. Mój pokój.

Tak, zaprosiłem Basię do swojego mieszkania. Stworzyłem atmosferę, w której mogła się otworzyć. Dlaczego? „Anonimowość jest dla mnie najważniejsza. Gdyby ktokolwiek z moich znajomych dowiedział się czym zajmuje się na co dzień nie miałabym już życia. Nie wspominając o rodzinie. Moja praca nie różni się od innych. Odstawiam robotę i dostaje za to wynagrodzenie. Nie małe na dodatek. A że kurwa? Kurwa to też kobieta.” Te słowa dziewczyna wypowiedziała już wyjątkowo cicho. Z kolejną porcją łez w oczach. Basia co raz częściej spoglądała na zegarek. ”Dawno nie spędziłam trzech godzin z jedną osobą.” Dziewczyna była naprawdę zdołowana. Po blisko trzech godzinach, kawie, dwóch herbatach i połowie paczki złotych marlboro Basia wstała. „Przepraszam. Muszę już uciekać, na 18 mam umówionego klienta. Dziękuje Ci, że poprosiłeś o rozmowę. Bardzo mi ona pomogła. Nie skończę z prostytucją, nie teraz.” Ostatnim zdaniem zamknęła moje usta. Dziewczyna wiedziała, że to będzie moje ostatnie pytanie. Otworzyłem Basi drzwi od swojego mieszkania. Wypuściłem. Wzrokiem odprowadziłem do drzwi obok. Do miejsca jej pracy.
                       

                                                                                                                                       Mateusz Barański
                                                                                                          

środa, 14 listopada 2012

Przyjacielski seks – syndrom XXI wieku


Współczesny świat, kierujący się wartościami związanymi z karierą i prestiżem społecznym, żyje zbyt szybko. Ludzie nie mają czasu na tworzenie tradycyjnego związku, w którym zaangażowanie wymaga poświęcenia swojego czasu. Relacje między ludźmi bardzo często sprowadzają się tylko i wyłącznie do zaspokojenia swoich potrzeb seksualnych. Seks z przyjacielem można określić jako pewnego rodzaju układ, w którym obie jednostki czerpią korzyści fizyczne bez angażowania emocji i uczuć. Osoby, które decydują się na niezobowiązujące współżycie zapominają o tym, że przyjacielski seks niesie za sobą wiele konsekwencji psychicznych, jak i fizycznych.

Błędny obraz luźnych relacji mają Ci, którzy uważają, że seks dla rozrywki jest fanaberią niedojrzałej młodzieży, która za wszelką cenę szuka zabawy lub boi się angażowania w długotrwały związek ze względu na strach przed zranieniem lub rozczarowaniem. Statystycznie na niezobowiązujący stosunek decyduje się co szósty singiel przed ukończeniem 30 roku życia, który zazwyczaj jest niezależny finansowo, wykształcony i ceni sobie swoją autonomię. Seks-przyjaciele, którzy w języku angielskim doczekali się swojego skrótu FWB ( friends with benefits ) traktują swoją znajomość głównie jako źródło czerpania przyjemności. Zwolennicy i entuzjaści zapewniają o wielu pozytywnych aspektach posiadania FWB, jak brak zobowiązań, kłótni i nieporozumień, niezależność finansowa i zerwanie z onanizowaniem się przy filmiku pornograficznym. Najważniejszym ( często pierwotnie ) elementem przyjacielskiego seksu jest jednak brak emocji i uczuć, a co za tym idzie, brak zawodów miłosnych.

Pomijając aspekt moralny, który należy pozostawić ocenie samemu sobie, argumentów na „nie” jest o wiele więcej. Istnieje duże ryzyko, że któraś ze stron wbrew sobie zakocha się w swoim seks-przyjacielu. Sprzymierzeńcy igraszek nie biorą pod uwagę tego, że fizjologia i emocje idą w parze. Według badań Gemmy O’Brien od orgazmu do zakochania dzieli nas  jedynie mały krok. Podczas stosunku wzmożone mogą być zarówno doznania fizyczne, jak i emocjonalne. Dlatego przed wejściem w niezobowiązujący układ z przyjacielem warto się zastanowić, czy aby nie pociągnie to za sobą emocjonalnych konsekwencji i nie popsuje, czasem i wieloletnich, relacji między dwojgiem ludzi.

Biorąc pod uwagę statystki, które mówią, że niezobowiązujący seks uprawiało już 50% młodych ludzi, z których 36% nadal pozostaje w układzie ze swoim przyjacielem, nasuwa się pytanie: skąd, mimo konsekwencji, tak duża popularność FWB? Otóż w dzisiejszych czasach istnieje dużo źródeł, które promują luźne, przyjacielskie stosunki. Pierwszym nasuwającym się na myśl są zdecydowanie media, które, jak nie od dziś wiadomo, mają ogromny wpływ na zachowanie i priorytety człowieka. W przeciągu kilku lat powstało wiele filmów, jak „Friends with benefits” czy „No strings attached”, opowiadających historie przyjaciół, którzy zmęczeni związkami i ciągłymi rozczarowaniami, zaczynają uprawiać seks nie formalizując swojej znajomości. Warto jednak zaznaczyć, że tego typu filmy w 90% kończą się happy endem, czyli wielką miłością i zawarciem związku, czego nie biorą pod uwagę osoby decydujące się na FWB.

Pierwotnie seks ma zbliżać do siebie ludzi. Powinien służyć też prokreacji, a nie tylko i wyłącznie zaspokajaniu swoich potrzeb. Wbrew pozorom, stosunek powinien być łącznikiem, dopełnieniem miłości ludzi, którzy są zdecydowani przenieść swoje relacje na wyższy poziom, a nie ucieczką od dotychczasowych niepowodzeń. Czy zatem przyjaciele od seksu mogą nazwać swoją relację przyjaźnią, skoro pojawiła się bliskość, czułe gesty i kontakty płciowe? Otóż nie ma mowy o „czystym seksie”. Bliskość cielesna dwojga ludzi podświadomie zbliża ich do siebie, tak więc tam gdzie FWB, tam często rozczarowanie i zawód. Reasumując, taki układ ma swoje zalety i wady. Wybór i decyzja o przyjacielskich stosunkach jest indywidualną kwestią każdego z nas. Jednak ci, którzy zdecydowali się na FWB powinni zastanowić się, czy mają w sobie na tyle dużo samozaparcia aby w tym układzie pozostać do końca.



Aleksandra Nowaczyk

Nienarodzony


Ciepłe, jesienne popołudnie. Chwila oddechu. Upragniony powrót do domu. Kilkugodzinna rutyna idzie w zapomnienie. Korki coraz mniejsze. Niczym niezmącony spokój. Nagle ogromny trzask, krzyk, pisk opon, kałuża krwi - utracone życie. Życie, którego nikt już nie zwróci. Chwila nieuwagi. Zawahanie. Spóźniona reakcja. Odebrała to co najcenniejsze.
            "We wtorek jechałam z rodzicami samochodem do szkoły. Miało odbyć się zebranie studniówkowe. Było to koło godziny siedemnastej. Zatrzymaliśmy się na skrzyżowaniu, ponieważ zapaliło się czerwone światło. Spojrzałam w prawo i zauważyłam młodą kobietę, która zemdlała. Podbiegł do niej mężczyzna, pomógł jej. Kiedy odwróciłam wzrok w lewą stronę zobaczyłam ciężarówkę. Stała po całej długości pasów. Przed leżało ciało kobiety, właściwie jej korpus. Natomiast nogi, całkowicie zmiażdżone, znajdowały się pod kołami tira. Część do pasa leżała już poza przejściem. Na - wnętrzności i mózg, który zobaczyłam jako pierwszy. Po kilku sekundach zjawiła się policja. Zabezpieczyli cały obszar. Kierowca siedział
oszołomiony w samochodzie." - tak relacjonuje Martyna. Naoczny świadek zdarzenia.
Cała sytuacja rozegrała się w poniedziałek, 15 października 2012 roku. Godzina 16:45. Skrzyżowanie ulic Bielska - Jachowicza, Płock. Z niewiadomych przyczyn w alejach Jachowicza pojawił się wyładowany po brzegi 24-tonowy tir. Jest to o tyle dziwne, bo samochody ciężarowe mają bezwzględny zakaz poruszania się w centrum miasta. Auto dojechało do skrzyżowania z ulicą Bielską z zamiarem skrętu w prawo. Kierowca miał zielone światło. Tego samego koloru lampkę mieli piesi przechodzący przez "zebrę" na Bielskiej. Ciężarówka zatrzymała się, by przepuścić przechodniów. Następnie ruszyła. Pech chciał, że w tym samym momencie na przejście weszła młoda, bo zaledwie 32-letnia, kobieta. Kierowca DAF-a nie miał najmniejszych szans, żeby ją dostrzec, gdyż przechodziła tuż przed jego maską. Kabina w tego typu autach znajduje się wysoko. Kolos zahaczył o nią lewą stroną, wciągając pod przednie koło. Samochód po prostu przejechał po kruchym ciele. Co gorsza! Kierowca nie zauważył faktu, że coś jest nie tak i kontynuował jazdę. Zatrzymał się dopiero, gdy ludzie w przerażeniu zaczęli krzyczeć i biegli w stronę kabiny. Do tego czasu przejechał jeszcze kilka metrów ze zmiażdżoną dziewczyną pod kołami. Ciało zostało dosłownie rozerwane na strzępy. Nie miała szans. Chwilę później zjawiły się służby specjalne, otoczyły płachtą całe miejsce zdarzenia. Ciało było w takim stanie, że zarówno policja jak i straż przez kilka godzin nie była w stanie wydobyć go spod kół. Kolejny świadek, Dawid, relacjonuje to w ten sposób: "Kiedy dotarłem na miejsce stała już policja. Funkcjonariusze działali w pośpiechu. Zasłaniali cały obszar parawanami. Następnie zablokowali ulicę. Wokół tłum gapiów, tak samo ciekawskich jak ja - tym - co się tu zdarzyło. Zacząłem dokładnie się przyglądać. Zauważyłem, że coś jest pod tirem. Z opowiadań dowiedziałem się, że była to kobieta. Podchodząc trochę bliżej zobaczyłem masę krwi. Wnętrzności leżały na ulicy. To była jakaś totalna maskara! Policjanci wchodzili pod samochód, badali co i jak. Chwilę później przyjechała ekipa z zakładu pogrzebowego. Zaczęli zbierać szczątki. Kierowca musiał ruszać do przodu i cofać by móc wyciągnąć pozostałości po kobiecie. Całe oględziny trwały półtorej godziny. Z tego co mówili ludzie wywnioskowałem, że kobieta miała czerwone światło i chciała szybko przebiec przez ulicę. Szczerze? Nie wydaje mi się. To raczej kierowca zawinił. Zwyczajnie jej nie zauważył. A kiedy spostrzegł, że jest na pasach nie zdążył zareagować."
            W mieście zawrzało. Tir nie miał prawa tam się znaleźć. Ludzie alarmują: "Kierowcy ciężarówek w nosie mają zakazy. Policja ich nie kontroluje. Czy w końcu ktoś zwróci uwagę, że tiry terroryzują miasto?" - mówi jeden z mieszkańców Płocka.
Jedno jest pewne! Gdyby tira tam nie było, nie byłoby też tragedii. Tak się składa, że ciężarówki faktycznie nie powinno tam być. Samochody o takiej masie mają bezwzględny zakaz poruszania się w centrum miasta. Rodzi się pytanie: dlaczego auto pojawiło się w tym miejscu? Odpowiedź jest prosta. Tiry jeżdżą jak chcą a policja nic z tym nie robi. Kierowcy, w jak najprostszy, najszybszy sposób chcą pokonać trasę. Nie zważają na zakazy. Czasem lepiej zapłacić kilka stówek mandatu, niż nadrabiać masę kilometrów. Jednak Płock jest miastem o ogromnej sieci monitoringowej. Dlaczego tego nie wykorzystuje? Dobre pytanie...
"Tak, kierowca ciężarówki, pod której kołami zginęła piesza, nie miała prawa znaleźć się w centrum. Niezależnie od rozstrzygnięcia w sprawie wypadku, odpowie za złamanie tego zakazu" - przyznaje rzecznik płockiej policji Krzysztof Piasek. Odpiera jednak zarzuty płocczan w sprawie tirów. Zapewnia, że w komendzie problem znają i ciężarówki przejeżdżające przez miasto sprawdzają. - "Okazuje się, że większość z nich ma prawo wjechać. Zmierzają do Orlenu albo innej płockiej firmy, albo z nich wyjeżdżają. A te, które do miasta nie miały prawa wjechać, karzemy z całą surowością." Jak widać niedokładnie. Tiry jeżdżą po mieście jak po własnym ranczu. My widzimy tego skutki - niewinna osoba ginie przez bezmyślność służb.
            Tak naprawdę na wypadek składa się cała masa czynników. Po pierwsze policja, która pozwoliła 24-tonowej, wyładowanej po brzegi ciężarówce wjechać do samego centrum miasta. Winny jest też kierowca, który nie zachował należytej ostrożności. I niestety, ale winna jest też sama kobieta. Bo nie ukrywajmy, piesi nie są święci. Niektórym wydaje się, że gdy jest zapalone zielone światło można z pełnym zaufaniem wejść na ulicę, a w razie czego samochód wyhamuje w mgnieniu oka. Prawda jest taka, że należy mieć oczy dookoła głowy i zachować pełną ostrożność przy przechodzeniu przez pasy. Rozejrzyjmy się kilka razy. To tak niewiele a może uratować nam życie. I nie tylko nasze ale też innych. Dlaczego tak mówię? Bo kobieta ta była w 8 miesiącu ciąży - zginęły dwie osoby, nie jedna.
                                                                                                                              
Łukasz Matusiak

wtorek, 13 listopada 2012

Marsz Nieporadności


Tegoroczny Marsz Niepodległości po raz kolejny obnażył słabości państwa Polskiego. Setki rozbitych szyb, palące się radiowozy, masa rannych osób. Warszawa stała się areną walk politycznych na dobre kilka godzin. Zamiast uczczenia tego niezmiernie ważnego święta, jak zwykle dajemy ponieść się emocjom. Wojnę polsko-polską obserwowała cała Europa. Czy nie dało się temu zapobiec? Kto winny jest danej sytuacji? Czy dorośliśmy do demokracji?

Niespokojne przygotowania.
           
 Przygotowania do Marszu Niepodległości rozpoczęły się na kilka miesięcy przed jego początkiem. Największą popularnością cieszył się pochód organizowany przez Młodzież Wszechpolską. Chęć uczestnictwa w tym marszu zapowiedziało kilkanaście tysięcy osób z całej Polski. Wśród nich spora grupa kibiców drużyn piłkarskich. Marsz Niepodległości 2012 czas zacząć. Niestety już od rana dochodziły głosy o cofaniu autokarów z różnej części kraju. Na pochód nie dojechało wiele osób m.in. z Łodzi, Białegostoku, czy Krakowa. Swoje ciekawe przygody mieli także ludzie z miasta Torunia i jego okolic. „Na marsz wyjechaliśmy o 8. Jedziemy dwunastoosobowym busem. Po drodze spotykamy resztę ludzi z Torunia. Co postój podchodzi do nas dwóch starszych nieumundurowanych policjantów i pyta o powrotną drogę.”– mówi Marek z Pigży. Dziewiętnastolatek był wyraźnie zniesmaczony zachowaniem policji.

Marsz. Czas. Start!

            Marsz organizowany przez Młodzież Wszechpolską rusza o 15:30. Miejscem zbiórki było rondo im. Romana Dmowskiego na skrzyżowaniu Alei Jerozolimskich i ulicy Marszałkowskiej. Start z niewiadomych przyczyn opóźnił się o pół godziny. Od samego początku słychać pogłoski, o przyszłych starciach z organizacją Antifa. Członkowie tej grupy przyjechali do Polski głównie z Francji i Wielkiej Brytanii. Po stronie Marszu Niepodległości stoją zaś Włosi, Czesi oraz Węgrzy. Wokół uczestników pochodu można zobaczyć niezliczoną ilość radiowozów. Nad porządkiem próbują panować oddziały policji z całej Polski. Tłum śpiewa Rotę, a niebo staje się co raz bardziej czerwone od rac.

Prowokacja za prowokacją.

            Mija niecałe 10 minut marszu. Niestety zaczyna być niebezpiecznie. Spora grupa zamaskowanych mężczyzn rozpoczyna bieg w stronę kordonu policji. W ruch idą race, kamienie oraz kosze na śmieci. Policja szybko próbuje oddzielić agresywną grupę od reszty marszu. Wszystko jednak wydaje się dosyć podejrzane. Wśród uczestników marszu szybko rozchodzą się informacje o rzekomej prowokacji. Kilkunastoosobowa grupa chuliganów nawet nie została wylegitymowana. Spod kurtek atakujących wyraźnie widać odznaki i bluzy z napisem „policja”. Ponadto tłum wyraźnie widzi jak dwóch funkcjonariuszy podpala swój radiowóz. Podobno celem było uzyskanie większego odszkodowania. Ludzie są zszokowani tym co widzą. Niestety to dopiero początek awantur. Z środka tłumu wyłania się kilkusetosobowa grupa mężczyzn. Łatwo rozpoznać, że są to kibice różnych drużyn piłkarskich. Obok siebie stoją fani m.in. Legii Warszawa, Lech Poznań, Górnika Zabrze i Arki Gdynia. Wygląda to dosyć dziwnie, ponieważ kibice tych zespołów nie przepadają za sobą. Poruszeni wszelkiego rodzaju prowokacjami atakują radiowozy policyjne. Oddziały nie dają sobie rady. Szybko widać odwrót samochodów. Na jednym z nich można zobaczyć osobę, która skacze po dachu jednego z radiowozów. Policja szybko wstrzymuje marsz, a chuligani wracają do tłumu. Jeszcze emocje nie opadły, a mundurowi puszczają gaz łzawiący. Nie odbyło się bez bicia pierwszych lepszych osób uczestniczących w marszu. Sytuacja po kilkudziesięciu minutach została opanowana.

Przede wszystkim spokój.

            Gorąca atmosfera Dnia Niepodległości udzieliła się większości społeczeństwa, które zawitało do Warszawy. Po kilkunastominutowym spokoju, groźba przerwania marszu, nie była już realna. Policja zezwoliła na kontynuowanie wyznaczonej trasy. Jego dalsza część przebiegała w sposób pokojowy. W oddali słychać było okrzyki: „Cześć i Chwała Bohaterom”,” Polska Biało-Czerwoni” oraz „Tylko Polska Narodowa”. Marsz zakończył się pod pomnikiem Romana Dmowskiego. Większość ludzi rozeszła się do domów.

Co by było, gdyby…

            Marsz Narodowców pod hasłem „Odzyskajmy Polskę” zakończył się około godziny 17:30. Udowodnił nam on, że jesteśmy tylko nastoletnim demokratycznym państwem. Czy kilka tak wielkich marszów jednego dnia, to nie za dużo? Kto odpowie za szkody i czy na pewno karę poniosą winni? Ania, uczestniczka marszu mówi: „Może i nie było do końca bezpiecznie. Jednak mogło być dużo gorzej. Chodziły plotki, o prawdopodobnych starciach między agresywnymi uczestnikami marszu, a grupą Antifa. Ci drudzy to ludzie, którzy mieli nakaz mieć przy sobie białą kominiarkę i nóż”. Takie wypowiedzi mrożą krew w żyłach. Co by było, gdyby doszło do starcia obydwu grup?

                                                                                                              
 Tomasz Beczak

niedziela, 11 listopada 2012

Co w polskim kinie piszczy?


Mało kto wie, że pierwszy polski film powstał w roku 1908, był niemy i nosił tytuł "Antoś po raz pierwszy w Warszawie". Od tamtej pory polska kinematografia zaczęła się stopniowo rozwijać a przełomowym okresem było odzyskanie niepodległości w 1918 roku. W 1921 roku ilość polskich kin wynosiła około 400 a do czasu wybuchu II Wojny Światowej ich ilość wzrosła do 807 oddziałów. Pierwszym dźwiękowym filmem była "Moralność Pani Dulskiej" wydana w 1930 przez Bolesława Newolina, który rozpoczął epokę kina dźwiękowego w Polsce.
Skupmy się jednak na czasach nam bliższych. Żyjemy w epoce, gdzie film stracił na swej wartości i co chwile dostajemy tego samego odgrzewanego kotleta, zwanego komedią. Szkopuł w tym, że nie zawsze jest tak śmiesznie, jak być powinno. "Dawno nie mieliśmy takiego zalewu aż tak fatalnych polskich komedii. Co jedna to gorsza. Za każdym razem zastanawiam się: czy scenarzysta pisząc dialogi chociaż raz się uśmiechnął w duchu? Naprawdę? Czy przeczytał te teksty swojej żonie? Czy spytał kogokolwiek o zdanie? A przecież, do licha, jeszcze kilka lat temu zdarzało mi się na polskich komediach śmiać. Z tych „nowożytnych” – na Kilerze czy Poranku Kojota. Gdzie się podziali ludzie, którzy pisali wtedy scenariusze? Dlaczego miałbym zarechotać tylko dlatego, że ktoś powiedział „kurwa” albo "chuj"?"  Tak na temat polskiego kina wypowiada się Krzysztof Stanowski, szef portalu Weszlo.com. I trzeba przyznać mu rację, bo dzisiejsze filmy nie mogą konkurować z tymi sprzed dekady jak choćby wspomniany Kiler, Chłopaki nie płaczą czy Vinci. Sytuację polskich komedii opisuje cytat Jerzego Stuhra z filmu "Seksmisja" : "Ciemność, widzę ciemność, ciemność widzę!".
Na szczęście w tej ciemności nie spoczywa cała polska kinematografia. Powstają wciąż takie filmy, na których widz zamyśla się na chwilę nad swoim życiem i potrafi wyciągnąć z niego jakieś wartości. Do tego typu filmów można a wręcz trzeba zaliczyć filmy takie jak "Skazany na bluesa", opisujący strasznie smutną i przykrą historie Rysia Riedla, wokalisty zespołu Dżem, w którym gra Tomasza Kota zasługuje na największe filmowe wyróżnienia; kultowy "Dzień świra" z Markiem Kondratem w roli głównej, uważany przez wielu za komedie, jest bardziej dramatem współczesnego człowieka, który przegrał walkę z otaczającą go rzeczywistością i jest na skraju wyczerpania psychicznego; czy też jeden z nowszych filmów "Sala samobójców" obrazujący, jak łatwo w dobie Internetu popaść w depresję i spaść na samo dno swego życia.
Filmów wartych uwagi jest całkiem sporo, choć w większości są to filmy mało nagłośnione, nie postawione w głównym celu na komercję i zysk a na przekaz. W ostatnim czasie, polskie filmy były nominowane do najważniejszej filmowej nagrody jaką jest Oscar. Pierwszym z nich w 2008 roku był "Katyń" w reżyserii Andrzeja Wajdy obrazujący zbrodnie katyńską z 1940. Drugim nominowanym filmem był "W ciemności" Agnieszki Holland opowiadający historię rodziny Chiger ukrywającej się przez czternaście miesięcy w kanałach, w czasie wojny.
W Polsce odbywa się także wiele festiwali filmowych, na których rozdawanych jest wiele nagród w różnych kategoriach, którymi później sygnowane są filmy trafiające do kin. Najważniejszym festiwalem dla polskich filmów fabularnych jest Gdynia Film Festival, który odbywa się co roku we wrześniu i prezentowane są na nim filmy powstałe od czasu ostatniego festiwalu.
Jak widać, kinematografia w Polsce ma swoje dobre i złe strony, potrafimy nakręcić film na miarę Oscara, ale także potrafimy nakręcić film niewarty nawet krytyki. To na co pójdziemy do kina, zależy już tylko i wyłącznie od upodobań widza.
Patryk Rosiński

środa, 7 listopada 2012

Futbol – cholera jasna!


6 listopada 1986 roku stała się rzecz, która obecnie jest uznawana za jedno z najważniejszych wydarzeń futbolu na przełomie XIX i XX wieku. Tego pamiętnego dnia za sterami jednego z najbardziej rozpoznawalnych klubów Europy - Manchesteru United, stanął Alex Ferguson. Zastąpił on na stanowisku Rona Atkinsona, którego umiejętności managerskie nie odpowiadały władzom klubu z Old Trafford, popularnie zwanego Teatrem Marzeń. Dzisiejszego dnia mija dokładnie 26 lat od kiedy Szkot przejął władzę nad klubem. Genialny Fergie zdobył ze swoją drużyną praktycznie wszystkie możliwe puchary, jakie profesjonalna drużyna europejska może zdobyć.



Dobrze zapowiadająca się historia nie miała jednak owocnych początków. Po przejęciu stołka managera, Ferguson zdołał w pierwszym sezonie uplasować drużynę tylko na 11. miejscu w lidze. Mimo, że następny sezon zakończył na 2. miejscu to kolejny wprowadził gromkie oburzenie po uzyskaniu jedynie 11. pozycji. Pojawiły się plotki o zwolnieniu Szkota lecz ten nie dając za wygraną pokazał, że jednak ma coś do udowodnienia kibicom i drużynie. W 1990 roku, w finale Pucharu Anglii, Manchester United pokonał Crystal Palace co zalicza się jako 1. puchar zdobyty przez Fergusona. W kolejnym sezonie ekipa Czerwonych Diabłów zdobyła Puchar Zdobywców Pucharów i wygrała Superpuchar Europy pokonując 1:0 Crvenę zvezdę Belgrad. W 1992 po raz drugi z rzędu zagrali w finale Pucharu Ligii Angielskiej. Tym razem pokonali 1:0 Nottingham Forest w meczu rozegranym na Wembley - kolebce angielskiego futbolu.

W 1992 roku została utworzona Angielska Premiership (ekstraklasa rozgrywek piłkarskich). Jak się okazało, klub z Old Trafford został pierwszym tryumfatorem w tych rozgrywkach wygrywając również po raz drugi w sezonie 93/94. W sezonie 1998/99 The Red Devils dokonali rzeczy niesamowitej. Klub wygrał rozgrywki w Pucharze Anglii, tryumfowali w Angielskiej Premiership i zdobył Europejski Puchar Mistrzów – co w świecie piłkarskim jest popularnie nazywane Potrójną Koroną. Za ten wyczyn, Alex Ferguson, otrzymał od królowej tytuł szlachecki, dzięki któremu jest obecnie rozpoznawalny w całym futbolowym świecie.

Najwyższa klasa rozgrywek w Anglii obecnie nosi nazwę Barclays Premier League i jest uznawana za absolutną czołówkę wśród europejskich lig piłkarskich. Manchester United, pod wodzą Sir Alexa Fergusona, może się pochwalić największą ilością zwycięstw w Angielskiej Ekstraklasie. Od momentu utworzenia tej federacji zdołali wznieść zwycięski puchar już 12 razy! W całej historii angielskich rozgrywek United sięgnęło po 1. miejsce w kraju już 19 razy, czym wyprzedzają swojego największego rywala jakim jest Liverpool F.C. z dorobkiem 18 tytułów Mistrza Anglii. 

Obecnie Szkot, który ma już na karku ponad 70 lat w ogóle nie myśli o ustąpieniu miejsca na fotelu managerskim. Jak sam twierdzi: "Nie mam nastroju na emeryturę. Ona jest dla młodych ludzi." Wiele razy podkreślał, że dopóki zdrowie mu na to pozwoli, dopóty będzie sterował klubem z Old Trafford. Jest wiele rzeczy, które są dla Szkota znakiem firmowym. Najbardziej charakterystycznym przykładem jest guma, którą Sir Alex namiętnie żuje podczas każdego meczu. Jest to już tak popularna scena z transmisji każdego meczu, że przeciętny kibic nie ma najmniejszego problemu by rozpoznać postać zasiadającą pośród swoich graczy. Drugą rzeczą, która jest jego domeną to tzw. Fergie Time, czyli czas doliczony przez sędziego do regulaminowych 90. minut meczu. Określenie to wzięło się właśnie z pamiętnego finału Ligii Mistrzów z 1999 roku, kiedy to w doliczonym czasie Manchester zdołał strzelić 2. bramki wygrywając tym samym mecz 2:1 z Bayernem Monachium, przypieczętowując tym samym swój tryumf poprzez zdobycie potrójnej korony.


Staruszek wielokrotnie nie dawał mediom żadnych wątpliwości co do stanu jego zdrowia. Najlepszym przykładem jest popularna suszarka, której ofiarami padają niesubordynowani piłkarze grający poniżej oczekiwań szkoleniowca. Mimo, że z wiekiem człowiek łagodnieje to Ferguson twardo trzyma w ryzach zawodników oraz struktury klubowe, aby tradycja klubowa trwała jeszcze długie lata. Sam fakt, że jeden człowiek, tak uwielbiany przez kibiców swojego klubu, prowadzi go przez już przeszło 26 lat jest fenomenem. Na cześć wysiłków została nazwana jego imieniem trybuna na stadionie Old Trafford. Jest to największe wyróżnienie jakie może uzyskać trener. Miejmy nadzieję, że futbol przywita jeszcze wielu tak wybitnych trenerów jakim niewątpliwie jest Sir Alex Ferguson, bo ludzie tacy jak on dowodzą, że zwykły człowiek może dokonać cudów.




Marcin Morkowski

Temat zastępczy - kibice


Każdy Polak interesujący się wszelkiego rodzaju dyscyplinami sportowymi, wie jak ważne miejsce w życiu fana sportu zajmuje piłka nożna. Sport ten pod względem oglądalności, pieniędzy i zainteresowania mediów nie ma sobie równych także i w Polsce. Od dłuższego już czasu brak zadowalających wyników polskiej reprezentacji, jak i klubów z nadwiślańskich grodów spowodował większe skupienie się na ludziach zasiadających na trybunach, niż samym widowisku piłkarskim. Polski rząd wspierany przez media bardzo często zakrywa swoje polityczne błędy najeżdzając na okrutnych mięśniaków, robiących rozróby gdzie się da, nazywając ich w skrócie „kibolami”.
            
           Chuligaństwo na stadionach to nie wymysł naszego pokolenia. Już starożytni Aztekowie kopiąc jelito cienkie, palili przegraną drużynę składając z nich ofiary. W Polsce, sprawa nagłośniła się jednak dopiero w 1998 roku po śmierci trzynastoletniego kibica koszykarskiej sekcji Czarnych Słupsk Przemysława Czaji, zabitego przez policjanta. Walki na ulicach zostały wstrzymane dopiero po 4 dniach, a polski rząd zdał sobię sprawę jak silną i dobrze zorganizowaną grupą jest brać kibicowska. Od tego czasu trwa nagonka na polskich kibiców. Kolejne partie rządzące przy pomocy mediów w swoich programach przedwyborczych bardzo często poruszają temat walki z fanatykami, nawet tymi, którzy przychodzą na mecz, po to by obejrzeć widowisko sportowe.
            
           W dniu dzisiejszym każdy zwykły obywatel, który spotka młodego człowieka z zawieszonym szalikiem na szyi, zdzierającego gardło dla swojej drużyny, nazwie go kibolem. Bezmyślność ludzi opierających się na tym co usłyszą w telewizji sięga zenitu. Nie ma co się oszukiwać - chuligaństwo na stadionach było, jest i najprawdopodniej będzie. Nie można popierać takich zachowań. Nie należy jednak wrzucać wszytkich ludzi ze stadionu do jednego worka. Żyjemy w czasach gdzie każdy czyn wykonany przez osobę ze stadionu jest w mediach bardzo rozgłośniany, nawet wtedy gdy nie ma pewności co do powiązań ze światem kibicowskim. Przykładem może być zatrzymanie 50 osób w sprawie rozprowadzania narkotyków na terytorium całej Polski. Polskę w błyskawicznym tempie obiegła informacja o grupie kilkunastu kiboli zamieszanych w tę akcję. Od nowych, niesprawdzonych informacji huczało w mediach. Nikt jednak nie wie, że 48 osób zostało uniewinnonych, a tylko dwie niezwiązane z grupą kibicowską aresztowane. Stowarzyszenie kibiców Lecha Poznań „ Wiara Lecha” domagało się oficjalnych przeprosin od „Gazety Wyborczej” w tej sprawie. Niestety żadne media nie wspomniały o tej sytuacji, a redaktorzy Gazety umywali ręce.

Równie ciekawą historią jest brawurowa akcja policji z 2008 roku w Mydlnikach. Policjanci bezprawnie zaatakowali siedmiusetosobową grupę kibiców GKS Katowice wracającą z piłkarskiego meczu w Krakowie. Mundurowi w bardzo agresywny sposób uderzali kibiców pałkami w głowę, plecy, nogi. Do pociągu wrzucono gaz łzawiący, a kibice filmujący dane wydarzenie od razu zabierani byli na komisariat. Tłumaczeniem policjantów było agresywne zachowanie dwudziestu pseudokibiców na stadionie. Sprawy złożone przeciwko policjantom zostały odrzucone przez sąd, po czym kibice „Gieksy” postanowili pojechać aż do Strasburga.
           
           Polskie media za każdym razem przedstawiają kibiców w złym świetle. Informacje o kolejnych pobiciach czy niszczeniu stadionów pojawiają się bardzo często. Zaskakujące jest to, że rzadko mówi się o pozytywnych akcjach polskich fanatyków. Niemal w każdym mieście kibice bardzo często nie tylko udzielają się , ale także organizują zbiórki charytatywne dla dzieci, niepełnosprawnych, czy też z domu dziecka. Przykładem mogą być akcje prowadzone przez kibiców Wisły Płock organizujących coroczne zbiórki zabawek dla dzieci oraz będących autorem akcji Dar Krwi, dzięki której życie ludzkie zostało nie raz uratowane. Ci sami ludzie, którzy przemierzają za swoim ukochanym klubem całą Polskę udzielają się często w uroczystościach związanych z upamiętnianiem polskich bohaterów narodowych. W tamtym roku na Warszawskim Marszu Niepodległości zjawiło się kilkanaście tysięcy fanatyków z całej Polski.
            
          Oczywiste jest jednak to , że osoba nie interesująca się tym, co dzieje się na stadionach, w łatwy sposób może być manipulowana przez polskie media. Warto jednak czasami spojrzeć na daną sytuację z innej perspektywy. Trzeba pamiętać m.in. o tym, że race na stadionie służą tylko i wyłącznie do upiększania choreografii kibicowskich, nie do rzucania na płytę boiska, a okrzyki „au!” to nie nawiązanie do rasizmu tylko kibicowskie pozdrowienie.

„Gdy PZPN organizacyjnie nie zawsze podoła - wina kibola 
Gdy Pan Prezydent strzela kolejnego "babola" - wina kibola 
Gdy truskawka obca lepsza, niż z polskiego pola - wina kibola 
Gdy zawodnik strzela samobójczego gola - wina kibola 
Gdy pedofil się kręci w pobliżu przedszkola - wina kibola 
Gdy w sklepie z półek zeszła "Coca - Cola" - wina kibola 
Gdy prowokacja się uda regionie "Dzikie Pola" - wina kibola 
Gdy na statku błędnie wskazuje busola - wina kibola 
A puenta? Zna ją nawet czteroletnia Ola - wina kibola...


Tomasz Beczak

Indywidualizm



      W dzisiejszym świecie, gdzie tempo życia znacząco przekracza prędkość pociągów PKP, a masowa kultura jest nieodłącznym elementem każdego człowieka, można zaobserwować postępujący zanik indywidualizmu wśród ludzi. Media są głównym wyznacznikiem trendów, przyczyniając się jednocześnie do ujednolicenia pod swoje dyktando ludzkich poglądów.
     
      Jakże istotną kwestią jest to, aby każdy wykazywał umiejętność postrzegania świata poprzez pryzmat samego siebie. Niestety, pod ciężarem mass mediów, pryzmat ten ma tendencje do zanikania. W tej sytuacji jednostka przestaje kierować się swoimi wartościami, a dąży jedynie do tego, aby być jak najbardziej "na czasie". Stajemy się wówczas trybikiem w ogromnej maszynie konsumpcjonizmu. Niejednokrotnie jednak  poddajemy się jej działaniu z błogą rozkoszą. Zatrważające jest to, w jaki sposób wielkie koncerny, dzięki środkom masowego przekazu "wychowały" sobie społeczeństwo świata. Internet, czy telewizja pozwalają dotrzeć do każdego człowieka, zamieniając świat w tzw. globalną wioskę.
   
      Dla wielu wartością nadrzędną stało się posiadanie smartfona, oryginalnych ciuchów, czy też firmowego zegarka. Ich prawdziwe przeznaczenie i przydatność są spychane na dalszy plan, najważniejsze jest posiadanie samo w sobie. W wyniku globalizacji przedmioty te stały się czymś w rodzaju relikwii, a wyznawcami tej szalonej religii jesteśmy my wszyscy.
      
     Szczęście jest względne. Jego wartość zależy od tego jakim typem człowieka jesteśmy i co tak właściwie czyni nas szczęśliwymi.  Są wśród nas ludzie, którzy idealnie odnajdują się w zaistniałej sytuacji. Ciągłe staranie do polepszenia swojego wizerunku staje się głównym celem. Trzeba pamiętać jednak o tym, że oryginalność polega na różnorodności, a ta z kolei nie  istnieje, gdy wszyscy dążymy do tego samego.
      
     Bycie dyspozytorem własnych torów nie zawsze jest łatwe, ale tylko  w ten sposób możemy ukazać innym swoja wyjątkowość. Bądźmy więc sobą. Nie ulegajmy wpływom otoczenia. Sami kreujmy rzeczywistość, która nas otacza. Dzięki temu będziemy w stanie dostrzec rzeczy, których inni nie widza.

"Twoja praca to nie ty. Ilość pieniędzy, jaką masz w banku to nie ty. Samochód, jakim jeździsz, to też nie jesteś ty. Ani zawartość twojego portfela. Ani nawet twoje pieprzone portki. Jesteś rozśpiewanym, roztańczonym odpadkiem tego świata."
                                                                                     Tyler Durden "Podziemny Krąg"


                                                                                                                    Wiktor Marski

wtorek, 6 listopada 2012

Clubbing po polsku


Clubbing to nic innego jak sposób na spędzenie wolnego czasu. Ważne, żeby czas ten był spędzany poza domem, najlepiej w klubie i z konkretnym celem, jakim jest obcowanie z muzyką czy oderwanie się od szarej rzeczywistości. To także przebywanie z ludźmi o podobnych zainteresowaniach, gustach muzycznych, moda, trend czy zaistnienie wśród otaczających nas mas. Nurt ten zaistniał w świecie w latach 80-tych, a za jednego z jego prekursorów uznaje się Paula Oakenfolda. Początkowo dj-e grali za darmo, jak mówi sam Oakenfold: "Graliśmy z miłości do muzyki."

      Clubbing zawitał do nas zza granicy. Dotarł późno, bo na przełomie lat 80 i 90-tych, a pierwsze imprezy były organizowane nad Wisłą. Prowodyrami clubbing'owego zamieszania stały się warszawskie kluby takie jak Alfa, Dekadent czy Trend. Początkowo przychodziło niewiele osób, głównie z ciekawości. Jednak z czasem ciekawość rosła, co zaowocowało ogromną rzeszą miłośników muzyki klubowej. Kulturę tę postrzegano za nielegalną, uciekała się ona do podziemia, a jej paradoks polegał na tym, że była czymś niszowym a zarazem przyciągającym masy. Z czasem powstawało coraz więcej klubów, co dawało możliwości dla nowych didżejów. Każdy z nich miał swój indywidualny styl i grał to, co pukało mu w sercu. Clubbing kwitł, rozwijał się i przyciągał coraz więcej ludzi. Głównym założeniem była dobra zabawa, o dziwo, bez alkoholu, przy muzyce na najwyższym poziomie.


      Czy obecny clubbing ma właśnie taki wydźwięk? Czy tym charakteryzuje się nasz narodowy styl klubowego bycia? Odpowiedź jest bardzo prosta. Otóż nie!

      Już kilka lat obracam się w tym środowisku, wiem jak to wszystko wyglądało kiedyś i jak wygląda dzisiaj. Śmiało mogę powiedzieć, że nasz clubbing schodzi na psy. Obecnie jest to weekendowe, wielogodzinne imprezowanie w klubie, przynajmniej kilkakrotnie zmienianym w ciągu jednego wieczoru. Są to też drogie wejściówki, niemiła ochrona i wyuzdane małolaty. Do klubu nie chodzi się dla muzyki, zresztą tej prawdziwej już dawno nie ma. Słyszymy komercyjne utwory, które równie dobrze możemy przesłuchać w domowym zaciszu. Didżeje nie grają za darmo, jest to bardziej usługa handlowa niż realizowanie się. Nie grają z miłości do muzyki, lecz dla czystego zysku. W końcu to szafa grająca i to bardziej ludzie decydują to co ma zagrać. Sam jestem dj-em i wiele razy spotykałem się ze zjawiskiem pt. - "Puścisz mi jakąś dobrą nutę?", "Co to jest? Nie znam tego, zmień to!" Dzisiaj chodzi się do klubu tylko po to, by napić się piwa, dwóch, ewentualnie siedmiu. Nie wychodzimy już by przebywać z innymi ludźmi, lecz dać im po zębach. A dlaczego? Bo po prostu oddychają a w nas buzuję spora doza alkoholu.

      A kim są Ci ludzie, którzy mają decydować, co gram? Jak wyglądają?  Standardowy klubowicz to student lub uczeń ostatniej klasy szkoły średniej. Wiek ok. 18-30 lat. Osoby z kasą, na którą zapracowali, lub którą wzięli od rodziców. Modnie ubrane. Połączone jedynie chęcią dobrej zabawy, bez żadnej głębszej ideologii. Jednak coraz częściej możemy zauważyć młodzież około 16 roku życia. Nie istotne, że to jeszcze dziecko. Ważne, że zapłaciło za wejście!  Dzisiaj liczy się tylko promocja i zysk. Ważne, by coś się sprzedało. Widzimy plakaty zachęcające nas licznymi obniżkami alkoholi, które i tak będą drogie, konkursami z tandetnymi nagrodami, pokazami erotycznymi. W końcu teraz tylko goła dupa coś przyciągnie!

      Kilka razy organizowałem imprezy i wiem, czym rządzi się polski rynek. Często stawiam na dobrą muzykę, bo to jest dla mnie najważniejsze w clubbingu. Pewnie was to nie zdziwi, że nie mam ogromnej masy odbiorców, lecz cieszę się, że jest grupa, do której to dociera. Jest wiele klubów gdzie nadal to muzyka decyduje o jego poziomie i z tego niezmiernie się cieszę. Jednak clubbing to nie tylko imprezy w lokalach ale także ogromne masowe eventy. Tymi za to możemy się poszczycić. Mamy wiele festiwali, gdzie zjeżdża się cała śmietanka muzyczna z niemal każdego zakątka świata i gatunku muzycznego m.in. Global Gathering, Goods Kitchen itd. Dla mnie najlepszym przykładem prawdziwego clubbingu i kultury niszowej jest AudioRiver organizowany w moim rodzinnym mieście - Płocku. Artyści prezentują muzykę niezależną ambitną, z podziemia i,co najlepsze, mają ogromną rzeszę odbiorców - tak jak to było kiedyś. Tu ludzi przyciągają artyści, nie promocje. Tylko takie imprezy podbudowują w moich oczach, i nie tylko w moich, opinie o polskim clubbingu. Pokazują, że jednak potrafimy bawić się przy dobrej muzyce.

      Reasumując, można śmiało powiedzieć, że polski clubbing znajduje się na niskim poziomie. W dzisiejszych czasach to nie muzyka decyduje o jego poziomie lecz atrakcje i promocje, które mają przyciągnąć klienta. Chodzimy tylko po to, by wypić "browara"- oczywiście jak najtaniej, "zalać robaka", potańczyć, a przede wszystkim "coś wyrwać." Na chwilę obecną tylko festiwale podbudowują naszą mentalność co do prawdziwego stylu klubowego bycia i pewnie pozostanie tak przez długi czas. 

                                                                                                                                                                                                                                                                   Łukasz Matusiak