sobota, 3 listopada 2012

Zawód Cap



Zepchnięci na margines. Brudasy, śmierdziele, capy, obdartusy, menele... Władcy osiedlowych kontenerów, królowie pojemników na szkło i plastik. Jak stare psy ze skołtuniałą sierścią i parchatą mordą. Psy, których się nie dotyka i na które się nie patrzy.


Dziesięć groszy za kilogram

         Jurek wie, że śmierdzi. -Ale co ja mam z tym zrobić, jak się mogę w miarę porządnie umyć tylko raz w tygodniu, a i to nie zawsze? Czemu tylko raz? -No bo woda to kosztuje trochę za dużo. Ledwo mu na chleb wystarcza, to niestety trzeba sobie niektórych rzeczy odmawiać.
Jurek ma mętny wzrok, ale nie jest to wzrok pijaka. Raczej człowieka przygniecionego życiem. Ma rękawiczki bez palców, czarne obwódki za paznokciami i kilka krzywych, żółtych zębów, jak przystało na stuprocentowego menela. Jednak menelem nie jest.
–To jest krzywdzące dla mnie- mówi. Wszyscy myślą, że biedny człowiek to zaraz musi chlać jak świnia. Ja bym może i chlał, bo w sumie co mi zostało. Ale wódką pustego brzucha nie zapełnię. Bo widzi pani, ja to już nic nie mam. Nie mam żony, nie mam dzieci. Nigdy nie miałem. Ale ja już naprawdę mało pamiętam. Ja tylko wiem to, co jest teraz. A teraz, to ja nie jestem zadowolony, że jestem taki Jurek-śmieciarz.
         Jurek-śmieciarz pozwala mi patrzeć, jak wykonuje swoją pracę. Grzebie w kontenerze powoli, rozrywa palcami worki, czasem krzywi się paskudnie: - Wstręt jest zawsze. Ja nie znam nikogo, kto by się nie skrzywił jakby miał wąchać zepsute mięso albo usrane pampersy. Kiedyś zbierałem makulaturę...Nie, teraz już nie zbieram, proszę pani dziesięć groszy za kilogram, to skandal jest! Ja się napocę, żeby na drugi koniec miasta to wszystko zawieźć na wózku, a oni mi dają złotówkę z groszami... No, ale jak zbierałem, to kiedyś nie przyuważyło mi się i tam między gazetami był właśnie taki zasrany pampers i dopiero w skupie to zauważyłem, to się zacząłem tak śmiać, że prawie płakałem, pan tylko ze skupu nie za bardzo był zadowolony. To było takie najśmieszniejsze, co mnie spotkało od długiego czasu.

Ja nie płaczę, ale sama pani widzi jak jest...

         Czarna kurtka, brązowe trepy, czapka nasunięta na czubek głowy, rękawiczki- tym razem z palcami. Przetrząsa śmietnik z dużym znawstwem, ale ma niezgrabne ręce, co raz wyślizguje mu się coś z rąk, klnie.
-Puszki zbieram, a co mam zbierać? Butelki szklane, złom, jakieś różne rzeczy co się mogą przydać w domu. Po co to pani wiedzieć? Do jakiejś gazety, to ja się nie zgadzam. No, jak do szkoły, to mogę. Nie wiem, co mam o sobie powiedzieć. Nazywam się Marek, ale nazwiska pani nie podam. Pani się tak nie patrzy na mnie dziwnie, dobrze? Ja sobie poszukam, a pani może się coś pytać, bo tak sam z siebie to ja nie umiem mówić. No mam żonę i mam dziecko, syna. Trzy lata ma. No, jestem na zasiłku. Kiedyś pracowałem w warsztacie samochodowym, no ale tego warsztatu już nie ma i ja zostałem bez pracy. No, coś tam szukam, ale to nie tak ławo, pani to jeszcze młoda, to nie wie. A ja mam dziecko małe, w coś je trzeba ubrać, coś jeść przecież muszę mieć. Żona to już nawet się mnie nie pyta, kiedy będzie mogła sobie coś nowego kupić. Ona nie ma żadnych swoich pieniędzy, ma tylko starą matkę na rencinie, jeszcze jej pomagać musimy. Ja to się chwytam już wszystkiego jak mogę, ulotki roznoszę, no po prostu wszystko, co się nawinie. Nie, ja nie płaczę, no ale sama pani widzi jak jest, człowiek tyra jak osioł i nic z tego nie ma, ja nawet nie mam za co synkowi kupić zabawki nowej, czasem jak ludzie coś zostawią pod śmietnikiem to zabieram dla niego. Książeczki lubi... Pani zostawiała tu książeczki? A to pani bloku śmietnik, tak? A no, to może jakieś ma od pani. To fajne by było takie, nie? Że tak się złożyło.
         „Się złożyło”, że akurat Marek jechał do skupu złomu. Jechaliśmy podmiejskim, ja w fioletowym płaszczyku i eleganckich kozaczkach, on nieogolony, z wielką torbą na kolanach. Ludzie patrzyli się na nas dosyć dziwnie, ale nie robiło to na nim wrażenia.         –Wszystko kwestia przyzwyczajenia- wygłosił ze stoickim spokojem. –Bieda też? -Też (ale głos mu drży).
         2 kilo puszek aluminiowych- 5 złotych 20 groszy. Za półkilogramowy kawałek żółtego mosiądzu- 5 złotych i 12 groszy.
Pięć kilo „cienkiej” stali- 2 złote pięćdziesiąt groszy. Razem 12 złotych i 82 grosze. Na dwa chleby, margarynę, pasztetową i kawałek mięsa w „Biedronce”. Na obiad, kolację i śniadanie następnego dnia...
Nie chce wziąć ode mnie makaronów, kiełbasy, schabu, słodyczy dla dziecka. Wciskam mu to wszystko na siłę. Tłumaczy się, przeprasza, że sprawił kłopot.
Niech pan to traktuje jako honorarium - mówię.

Kocia Mama

         Jest pomarszczona jak suszona morela, garbi się jak Quasimodo, a o sobie mówi kocia mama, bez imienia.
-Kocham je. Co one by beze mnie zrobiły? Nie upokarza mnie to, że muszę grzebać w śmietnikach, żeby je nakarmić. Najgorsze jest to, jacy ludzi się okropni dla mnie. Krzyczą, przeganiają ze śmietników nawet...
Dostaję zasiłek i... tylko tyle. A ja już tak mam od małego, że kocham zwierzęta i nie mogę patrzeć jak się je krzywdzi. Najpierw miałam dwa koty, potem przygarniałam takie brudaski z ulicy... One są lepsze niż ludzie, bo czują jaki człowiek jest naprawdę. A ja przecież nikomu krzywdy nie robię, chcę dobrze dla nich, bo nie mam nikogo, żebym mogła o niego dbać. Wnuka znam tylko ze zdjęć. Ech, stara już jestem. Pomoże mi pani to do domu zanieść? Niedaleko mieszkam.

Wyjście ze śmietnika

Kobieta z Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej: - My udzielamy pomocy tylko doraźnie. Takie osoby mogą przyjść do nas i otrzymać żywność, środki czystości. Pomagamy w znalezieniu pracy, mieszkania. Doradzamy jak starać się o odpowiednie świadczenia pieniężne. Jeżeli chodzi o zatrudnienie... Rynek pracy w  małych miastach nie stwarza za wielu możliwości. Ale „jakaś” praca zawsze się znajdzie. Trzeba tylko chcieć.
Kocia Mama: -Praca to już nie dla mnie. Kiedyś pracowałam jako sekretarka, ale teraz bardzo źle widzę i nie umiem się obsługiwać tymi komputerami i faksami. Zresztą, kto by się zajął moimi kotkami...?
Jurek: -Ja bym mógł gdzieś pracować. No ale kto mnie przyjmie, proszę pani... Przecież ja nie jestem młodzieniaszkiem, łopaty do rąk nie wezmę... No a co innego jak nie łopata. Ja nie mam wykształcenia.
Marek nie marzy o niczym innym, jak o stałym zatrudnieniu. Ale na mechaników na razie nie ma zapotrzebowania.

Porzucenie życia śmieciarza nie jest łatwe. „Capy” to najczęściej ludzie starzy, bez nadziei i siły na lepsze jutro. Czasem bardziej niż pieniędzy potrzebują drugiego człowieka. Kilku dobrych słów, wsparcia.                                 
-Jedyne wyjście na wyjście ze śmietnika, to... szukać wyjścia.
Ja nie szukam. Nie mam po co. – Wioletta, czyli kocia mama.
                                                                                                               Sonia Plisikiewicz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz