Zepchnięci
na margines. Brudasy, śmierdziele, capy, obdartusy, menele... Władcy
osiedlowych kontenerów, królowie pojemników na szkło i plastik. Jak stare psy
ze skołtuniałą sierścią i parchatą mordą. Psy, których się nie dotyka i na
które się nie patrzy.
Dziesięć groszy za kilogram
Jurek wie, że śmierdzi. -Ale co ja mam z tym zrobić, jak się mogę
w miarę porządnie umyć tylko raz w tygodniu, a i to nie zawsze? Czemu tylko
raz? -No bo woda to kosztuje trochę za
dużo. Ledwo mu na chleb wystarcza, to niestety trzeba sobie niektórych
rzeczy odmawiać.
Jurek
ma mętny wzrok, ale nie jest to wzrok pijaka. Raczej człowieka przygniecionego
życiem. Ma rękawiczki bez palców, czarne obwódki za paznokciami i kilka
krzywych, żółtych zębów, jak przystało na stuprocentowego menela. Jednak
menelem nie jest.
–To jest krzywdzące dla mnie-
mówi. Wszyscy myślą, że biedny człowiek
to zaraz musi chlać jak świnia. Ja bym może i chlał, bo w sumie co mi zostało.
Ale wódką pustego brzucha nie zapełnię. Bo widzi pani, ja to już nic nie mam.
Nie mam żony, nie mam dzieci. Nigdy nie miałem. Ale ja już naprawdę mało
pamiętam. Ja tylko wiem to, co jest teraz. A teraz, to ja nie jestem
zadowolony, że jestem taki Jurek-śmieciarz.
Jurek-śmieciarz
pozwala mi patrzeć, jak wykonuje swoją pracę. Grzebie w kontenerze powoli, rozrywa palcami worki, czasem krzywi się paskudnie:
- Wstręt jest zawsze. Ja nie znam nikogo, kto by się nie skrzywił jakby miał
wąchać zepsute mięso albo usrane pampersy. Kiedyś zbierałem makulaturę...Nie,
teraz już nie zbieram, proszę pani dziesięć groszy za kilogram, to skandal
jest! Ja się napocę, żeby na drugi koniec miasta to wszystko zawieźć na wózku,
a oni mi dają złotówkę z groszami... No, ale jak zbierałem, to kiedyś nie
przyuważyło mi się i tam między gazetami był właśnie taki zasrany pampers i
dopiero w skupie to zauważyłem, to się zacząłem tak śmiać, że prawie płakałem,
pan tylko ze skupu nie za bardzo był zadowolony. To było takie
najśmieszniejsze, co mnie spotkało od długiego czasu.
Ja nie płaczę, ale sama pani
widzi jak jest...
Czarna kurtka, brązowe trepy, czapka
nasunięta na czubek głowy, rękawiczki- tym razem z palcami. Przetrząsa śmietnik
z dużym znawstwem, ale ma niezgrabne ręce, co raz wyślizguje mu się coś z rąk,
klnie.
-Puszki zbieram, a co mam zbierać? Butelki
szklane, złom, jakieś różne rzeczy co się mogą przydać w domu. Po co to pani
wiedzieć? Do jakiejś gazety, to ja się nie zgadzam. No, jak do szkoły, to mogę.
Nie wiem, co mam o sobie powiedzieć. Nazywam się Marek, ale nazwiska pani nie
podam. Pani się tak nie patrzy na mnie dziwnie, dobrze? Ja sobie poszukam, a
pani może się coś pytać, bo tak sam z siebie to ja nie umiem mówić. No mam żonę
i mam dziecko, syna. Trzy lata ma. No, jestem na zasiłku. Kiedyś pracowałem w
warsztacie samochodowym, no ale tego warsztatu już nie ma i ja zostałem bez
pracy. No, coś tam szukam, ale to nie tak ławo, pani to jeszcze młoda, to nie
wie. A ja mam dziecko małe, w coś je trzeba ubrać, coś jeść przecież muszę
mieć. Żona to już nawet się mnie nie pyta, kiedy będzie mogła sobie coś nowego
kupić. Ona nie ma żadnych swoich pieniędzy, ma tylko starą matkę na rencinie,
jeszcze jej pomagać musimy. Ja to się chwytam już wszystkiego jak mogę, ulotki
roznoszę, no po prostu wszystko, co się nawinie. Nie, ja nie płaczę, no ale
sama pani widzi jak jest, człowiek tyra jak osioł i nic z tego nie ma, ja nawet
nie mam za co synkowi kupić zabawki nowej, czasem jak ludzie coś zostawią pod
śmietnikiem to zabieram dla niego. Książeczki lubi... Pani zostawiała tu książeczki?
A to pani bloku śmietnik, tak? A no, to może jakieś ma od pani. To fajne by
było takie, nie? Że tak się złożyło.
„Się złożyło”, że akurat Marek jechał do
skupu złomu. Jechaliśmy podmiejskim, ja w fioletowym płaszczyku i eleganckich
kozaczkach, on nieogolony, z wielką torbą na kolanach. Ludzie patrzyli się na
nas dosyć dziwnie, ale nie robiło to na nim wrażenia. –Wszystko
kwestia przyzwyczajenia- wygłosił ze stoickim spokojem. –Bieda też? -Też (ale głos mu drży).
2 kilo puszek aluminiowych- 5 złotych
20 groszy. Za półkilogramowy kawałek żółtego mosiądzu- 5 złotych i 12 groszy.
Pięć
kilo „cienkiej” stali- 2 złote pięćdziesiąt groszy. Razem 12 złotych i 82
grosze. Na dwa chleby, margarynę, pasztetową i kawałek mięsa w „Biedronce”. Na
obiad, kolację i śniadanie następnego dnia...
Nie
chce wziąć ode mnie makaronów, kiełbasy, schabu, słodyczy dla dziecka. Wciskam
mu to wszystko na siłę. Tłumaczy się, przeprasza, że sprawił kłopot.
–Niech pan to traktuje jako honorarium -
mówię.
Kocia Mama
Jest pomarszczona jak suszona morela,
garbi się jak Quasimodo, a o sobie mówi kocia mama, bez imienia.
-Kocham je. Co one by beze mnie zrobiły? Nie
upokarza mnie to, że muszę grzebać w śmietnikach, żeby je nakarmić. Najgorsze
jest to, jacy ludzi się okropni dla mnie. Krzyczą, przeganiają ze śmietników
nawet...
Dostaję zasiłek i... tylko tyle. A
ja już tak mam od małego, że kocham zwierzęta i nie mogę patrzeć jak się je
krzywdzi. Najpierw miałam dwa koty, potem przygarniałam takie brudaski z
ulicy... One są lepsze niż ludzie, bo czują jaki człowiek jest naprawdę. A ja
przecież nikomu krzywdy nie robię, chcę dobrze dla nich, bo nie mam nikogo,
żebym mogła o niego dbać. Wnuka znam tylko ze zdjęć. Ech, stara już jestem.
Pomoże mi pani to do domu zanieść? Niedaleko mieszkam.
Wyjście ze śmietnika
Kobieta z Miejskiego Ośrodka
Pomocy Społecznej: - My udzielamy pomocy tylko doraźnie.
Takie osoby mogą przyjść do nas i otrzymać żywność, środki czystości. Pomagamy
w znalezieniu pracy, mieszkania. Doradzamy jak starać się o odpowiednie
świadczenia pieniężne. Jeżeli chodzi o zatrudnienie... Rynek pracy w małych miastach nie stwarza za wielu
możliwości. Ale „jakaś” praca zawsze się znajdzie. Trzeba tylko chcieć.
Kocia Mama: -Praca to już nie dla mnie. Kiedyś pracowałam
jako sekretarka, ale teraz bardzo źle widzę i nie umiem się obsługiwać tymi
komputerami i faksami. Zresztą, kto by się zajął moimi kotkami...?
Jurek:
-Ja bym mógł gdzieś pracować. No ale kto
mnie przyjmie, proszę pani... Przecież ja nie jestem młodzieniaszkiem, łopaty
do rąk nie wezmę... No a co innego jak nie łopata. Ja nie mam wykształcenia.
Marek nie
marzy o niczym innym, jak o stałym zatrudnieniu. Ale na mechaników na razie nie
ma zapotrzebowania.
Porzucenie życia
śmieciarza nie jest łatwe. „Capy” to najczęściej ludzie starzy, bez nadziei i
siły na lepsze jutro. Czasem bardziej niż pieniędzy potrzebują drugiego
człowieka. Kilku dobrych słów, wsparcia.
-Jedyne
wyjście na wyjście ze śmietnika, to... szukać wyjścia.
Ja
nie szukam. Nie mam po co. – Wioletta, czyli kocia mama.
Sonia Plisikiewicz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz