Clubbing to nic innego jak sposób na spędzenie wolnego czasu. Ważne,
żeby czas ten był spędzany poza domem, najlepiej w klubie i z konkretnym celem,
jakim jest obcowanie z muzyką czy oderwanie się od szarej rzeczywistości.
To także przebywanie z ludźmi o podobnych zainteresowaniach, gustach
muzycznych, moda, trend czy zaistnienie wśród otaczających nas mas. Nurt ten
zaistniał w świecie w latach 80-tych, a za jednego z jego prekursorów uznaje
się Paula Oakenfolda. Początkowo dj-e grali za darmo, jak mówi sam Oakenfold:
"Graliśmy z miłości do muzyki."
Clubbing zawitał do nas zza granicy.
Dotarł późno, bo na przełomie lat 80 i 90-tych, a pierwsze imprezy były
organizowane nad Wisłą. Prowodyrami clubbing'owego zamieszania stały się warszawskie
kluby takie jak Alfa, Dekadent czy Trend. Początkowo przychodziło niewiele
osób, głównie z ciekawości. Jednak z czasem ciekawość rosła, co zaowocowało
ogromną rzeszą miłośników muzyki klubowej. Kulturę tę postrzegano za
nielegalną, uciekała się ona do podziemia, a jej paradoks polegał na tym,
że była czymś niszowym a zarazem przyciągającym masy. Z czasem powstawało coraz
więcej klubów, co dawało możliwości dla nowych didżejów. Każdy z nich miał swój
indywidualny styl i grał to, co pukało mu w sercu. Clubbing kwitł, rozwijał
się i przyciągał coraz więcej ludzi. Głównym założeniem była dobra zabawa,
o dziwo, bez alkoholu, przy muzyce na najwyższym
poziomie.
Czy obecny clubbing ma właśnie taki
wydźwięk? Czy tym charakteryzuje się nasz narodowy styl klubowego bycia?
Odpowiedź jest bardzo prosta. Otóż nie!
Już
kilka lat obracam się w tym środowisku, wiem jak to wszystko wyglądało
kiedyś i jak wygląda dzisiaj. Śmiało mogę powiedzieć, że nasz
clubbing schodzi na psy. Obecnie jest to weekendowe, wielogodzinne imprezowanie
w klubie, przynajmniej kilkakrotnie zmienianym w ciągu jednego wieczoru. Są to
też drogie wejściówki, niemiła ochrona i wyuzdane małolaty. Do klubu nie chodzi
się dla muzyki, zresztą tej prawdziwej już dawno nie ma. Słyszymy komercyjne
utwory, które równie dobrze możemy przesłuchać w domowym zaciszu. Didżeje nie
grają za darmo, jest to bardziej usługa handlowa niż realizowanie się. Nie
grają z miłości do muzyki, lecz dla czystego zysku. W końcu to szafa grająca i
to bardziej ludzie decydują to co ma zagrać. Sam jestem dj-em i wiele razy
spotykałem się ze zjawiskiem pt. - "Puścisz mi jakąś dobrą
nutę?", "Co to jest? Nie znam tego, zmień to!" Dzisiaj chodzi
się do klubu tylko po to, by napić się piwa, dwóch, ewentualnie siedmiu.
Nie wychodzimy już by przebywać z innymi ludźmi, lecz dać im po zębach. A
dlaczego? Bo po prostu oddychają a w nas buzuję spora doza alkoholu.
A kim są Ci ludzie, którzy mają
decydować, co gram? Jak wyglądają?
Standardowy klubowicz to student lub uczeń ostatniej klasy szkoły
średniej. Wiek ok. 18-30 lat. Osoby z kasą, na którą zapracowali, lub którą
wzięli od rodziców. Modnie ubrane. Połączone jedynie chęcią dobrej zabawy, bez
żadnej głębszej ideologii. Jednak coraz częściej możemy zauważyć młodzież około
16 roku życia. Nie istotne, że to jeszcze dziecko. Ważne, że zapłaciło za
wejście! Dzisiaj liczy się tylko
promocja i zysk. Ważne, by coś się sprzedało. Widzimy plakaty zachęcające nas
licznymi obniżkami alkoholi, które i tak będą drogie, konkursami z tandetnymi
nagrodami, pokazami erotycznymi. W końcu teraz tylko goła dupa coś przyciągnie!
Kilka razy organizowałem imprezy i
wiem, czym rządzi się polski rynek. Często stawiam na dobrą muzykę, bo to jest
dla mnie najważniejsze w clubbingu. Pewnie was to nie zdziwi, że nie mam
ogromnej masy odbiorców, lecz cieszę się, że jest grupa, do której to dociera.
Jest wiele klubów gdzie nadal to muzyka decyduje o jego poziomie i z tego
niezmiernie się cieszę. Jednak clubbing to nie tylko imprezy w lokalach
ale także ogromne masowe eventy. Tymi za to możemy się poszczycić. Mamy wiele
festiwali, gdzie zjeżdża się cała śmietanka muzyczna z niemal każdego zakątka
świata i gatunku muzycznego m.in. Global
Gathering, Goods Kitchen itd. Dla mnie najlepszym przykładem prawdziwego clubbingu
i kultury niszowej jest AudioRiver organizowany w moim rodzinnym mieście -
Płocku. Artyści prezentują muzykę niezależną ambitną, z podziemia i,co
najlepsze, mają ogromną rzeszę odbiorców - tak jak to było kiedyś. Tu ludzi
przyciągają artyści, nie promocje. Tylko takie imprezy podbudowują w moich
oczach, i nie tylko w moich, opinie o polskim clubbingu. Pokazują, że jednak
potrafimy bawić się przy dobrej muzyce.
Reasumując, można śmiało powiedzieć,
że polski clubbing znajduje się na niskim poziomie. W dzisiejszych czasach to
nie muzyka decyduje o jego poziomie lecz atrakcje i promocje, które mają
przyciągnąć klienta. Chodzimy tylko po to, by wypić "browara"- oczywiście jak najtaniej,
"zalać robaka", potańczyć, a przede wszystkim "coś
wyrwać." Na chwilę obecną tylko festiwale podbudowują naszą mentalność co
do prawdziwego stylu klubowego bycia i pewnie pozostanie tak przez długi
czas.
Łukasz
Matusiak
W pełni zgadzam się z autorem.
OdpowiedzUsuńW dzisiejszych czasach kluby przyciagaja swoich "klientow" zwlaszcza promocjami, znizkami na barze, a nie dobrymi djami, czy dobra muzyka.
Poziom polskiego clubbingu daje sobie duzo do zyczenia, poniewaz idac ulica ma sie wrazenie ze wszystkie kluby polaczone sa ze soba pod jedno radio. Wszedzie ta sama, slaba, kiczowata muzyka - czesto na tzw. "jedno kopyto".
Festiwale muzyki niezaleznej sa przez wiekszosc uwazane za zbierawine narkomanow - bo wg ich teorii zeby sluchac techno, trzeba sie nacpac.
Z taką myśla dużo nie zdziałamy.
Niestety ,ale muszę zgodzić się z tym, polski clubbing jest na niskim poziomie ,nawet na bardzo niskim.Przykre,ale prawdziwe.Sama odwiedzałam kluby ,widziałam co się dzieje, jedyne co to pozostaje wiele do życzenia.
OdpowiedzUsuńRównież zgadzam się z autorem. Mówiąc szczerze nigdy nie kręcił mnie clubbing, nawet nie zastanawiałam się dlaczego, choć teraz dostrzegam powody dla których tak właśnie było. Niski poziom muzyczny i cała masa "przepitych szesnastolatków", którzy chodzą do klubów tylko dlatego, żeby wyrwać się z domu i narąbać z kolegami. Muzyka schodzi na dalszy plan. Współczesne polskie kluby są synonimem spotkania przy piwie, a nie bawienia się przy dobrych kawałkach.
OdpowiedzUsuńArtykuł ciekawy, wiele trafnych uwag. Nie jestem fanką imprezowania, przerażają mnie tłumy roznegliżowanych i pijanych dziewczyn czy nachalnych, chwiejących się facetów. Zgadzam się ze stwierdzeniem,że do klubu w ówczesnych czasach nie chodzi się dla czy z powodu muzyki. Mam nawet wrażenie,że muzyka jest czymś zupełnie nieistotnym dla wielu imprezowiczów. Popularność i moda na dany klub jest najważniejsza. Niestety, bo modne kluby nie oznaczają dobrego poziomu zabawy. Wręcz przeciwnie. Nie zgadzam się jednak z tezą,że wszyscy didżeje grają muzykę tylko i wyłącznie dla zysku. Znam kilku chłopaków, którzy właśnie tym się zajmują - kochają muzykę. Jednak często tej dobrej,ciekawej muzyki nie mogą puszczać na imprezach, bo ogół pragnie czego innego. Podsumowanie jak najbardziej trafne. Niestety rzeczywistość jest taka, jacy są ludzie ją tworzący. Aby zmienić oblicze polskiego clubbingu należy,więc zacząć od podstaw - od zmiany mentalności polskich klubowiczów.
OdpowiedzUsuńZgadzam sie z osobami wyżej. Muzyka klubowa jest na niskim poziomie ;/
OdpowiedzUsuńW zupełności zgadzam się z autorem artykułu. Co prawda, jestem jeszcze młody, ale zdarzyło mi się przebywać w kilku miejscowych klubach. Da się zauważyć, ze grany jest tam w większości jeden gatunek muzyki. Można powiedzieć, że w każdym z tego typu zakątków słychać jeden, ten sam dźwięk. Tego typu miejsca zachęcają różnymi rodzaju zniżkami na barze lub za sam wstęp. Ponadto zapraszane są często ciekawe osobistości, które rozgrzewają parkiety.
OdpowiedzUsuń